Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.
II.

Jan czytał piątą pieśń Danta, — której tu daliśmy nieforemny zarys, nie mogąc oddać, o co napróżno kusićby się było, tego nieopisanego, nie odtworzonego wdzięku mowy, muzyki słów, jaki ma w oryginale, — czytał zadumany, sparty na oknie, a oczy jego błądziły po zielonościach widoku, co się przed nim roztaczał czarujący. I usta machinalnie, powtarzały nie jeden raz, przerywając sobie to westchnieniem, to zadumą kamienną:

— Nessun magior dolore
Che ricordarsi del tempo felice,
Nela miseria —

Oparty na Dancie, skończył piątą księgę i nie czytał już także więcej, — dumał, roił. — Jak Francesca i jej kochanek nad przygodą Lancillota, Jan uczuł, powtarzając nieporównany ten ustęp Danta, potrzebę miłości; a gdyby obok ust jego w tej chwili znalazły się różowe usta kobiety, przygoda Franceski byłaby może odtworzyła się, wcieliła raz jeszcze. Jan dumał głęboko. — Wnijdźmy w myśli jego i spojrzmy jak lecą płomieniste w kraj ideałów młodzieńczy. — Miłość, miłość, — powtarzał w duchu — stworzył ją ktoś w nieszczęśliwej godzinie, na rozpacz i narzekanie wieczne tych, co głupi, łatwowierni, a podsycani nieopisaną żądzą niepojętego na ziemi szczęścia, chwytają odważnie za znikomą marę. — Miłość taka, o jakiej nam piszą ciągle, o jakiej marzym, jakiej się spodziewamy aż do utrapionej starości, co nas z raju marzeń ognistym mieczem wypędza — taka miłość, to utwór niepodobny, to Gryffon, to Syrena, to Centaur, jedno z tych stworzeń