Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

— Żyć jak wszyscy; obejść się bez ambrozji i przyzwyczaić do prozaicznego piwa.
— Na cóż mi obiecywano ambrozję?
— Dlaczegożeś w nią wierzył?
— Jakżem nie miał wierzyć! Człowiek ma wrodzone pragnienie jakiegoś szczęścia nieopisanego, niepojętego. Wcielić go może tylko miłość jedna, chwila tej miłości, której szukam, za którą gonię, którą gotów jestem opłacić męką całego życia — więcej może. A w koło mnie lody! lody!
— W lodzie wszystko się doskonale przechowuje, jest to pierwiastek konserwacyjny.
— Pierwiastek nieżywego życia. Wam go wystarcza, wam zimnym, prozaicznym, rozmierzającym życie na drobne miarki i używającym go powoli, rozumnie, — obrzydliwie — ale mnie?
— Gdybym nie wiedział ile masz lat, sądziłbym, że szesnastoletni dopiero młodzian stoi przedemną. Jakżeś naiwny!
— Jakżeś szyderski, nieznośny!
— Serjo, mój Janie, miałbym ja prawo powiedzieć ci to, a za mną byłby ogół, byłby sąd powszechny.
— Bo też jeżeli chcesz wiedzieć prawdę, tylko wyjątki są wielkością, życiem, geniuszem, poezją; tłumy są tłem dla wyjątków, lub materją dla nich.
— Pojmuję gdy mówisz o geniuszach, o wielkościach, ale o ekscentrycyzmie?
— Każdy ekscentrycyzm ma w sobie zaród wielkości; wszystko co niezwykłe, dąży jedną stroną swego objawu ku czemuś wielkiemu. Ludzie, żeby im nie wstyd było, wyśmieli wszystko, co nie idzie ich drogą. A śmiech, to broń potężna u ogółu.