Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

człowiek! — A chcąc zapewne odwrócić rozmowę i z drogi marzeń zejść na bity gościniec realności, zapytał po chwilce spoczynku Jana, który wpół zdrętwiały siedział nieporuszony: cóż Emilja?
— Emilja! — Rajski kwiatek z lodu — podobna tym zwodniczym owocom wielkich pańskich stołów, co są barwami owocem, a we środku zimno-słodką wodą.
Tyś ją tak zapamiętale kochał.
— A! I czemuż jeszcze kochać nie mogę! Połowę życia dałbym za to — ale możnaż kochać posąg?
— To kobieta w całym blasku piękności, z całym urokiem rozumu, wykształcona.
— To ją gubi.
— Co? wykształcenie?
— Zbytek rozumu i wykształcenia. — Zresztą wszystkie nasze kobiety, z pod zimnego nieba naszej północy, dzielą się na dwie kategorje: Na zimno-poczciwe i zimno-występne. Mam szacunek dla pierwszych, wzgardę dla drugich, ale dla żadnej nie mogę mieć miłości.
— Zawsze się rozbijasz jak o skałę, o definicję tego uczucia.
— Wiem to sam najlepiej.
— Wziąłeś coś wyjątkowego za prawidło. — Dla czegoż nie zaspokoić się miłością uczciwą, umiarkowaną i dającą wielkie rękojmie przyszłości?
— Bo mi takiej nie wystarcza. — Wolę nic, niż zawody, wolę nadzieję do końca, niż rozpacz na wieki. Miłość jaka tobie szanowny Adamie wystarcza aż do zbytku, dla mnie niedostateczna, jest karykaturą tylko Moja Emilja — gdyby na nią patrzeć zdala, gdzieś z ziemi ku obłokom, gdyby sto lat nie mówić, nie zbliżyć,