Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.

paną gospodę Europy w poważnym grodzie Cezarów. Strach jego nie był strachem innych, boleść jego niczyją nie była boleścią, bo świat, mówię wam, to wieczne urągowisko sprzeczności, to wieczna walka uczuć, myśli i czynów! Potem wszyscy ruszyli ku Rzymowi, każdy z myślą swoją, z zaprzątnieniem serdecznem, a turysta Francuz, zbieracz wrażeń podróży, na kieszonkowej książeczce ponotował sobie fizjognomje ich, budując na każdej rozdział wędrówki i licząc z góry zapłatę dziennikarzy, honorarja księgarskie, potem trochę sławy, jaką miał otrzymać w dodatku. Sława obchodziła go nie wiele — a o myśl i cel się nie frasował. — Cieszył się, że kobieta płakała, że Anglik mruczał, że niemiecki profesor potykał się o kamienie drożne, że malarz gubił karty albumu swojego. — Mnożyły się tym sposobem rozdziały powieści — podróży. A Rzym rósł, potężniał i z powiewem wiatru dochodziły dźwięki od niego do ucha podróżnych. — Każdy inaczej je słyszał, inaczej czuł, każdemu przypominały co innego, w inną strunę duszy grały. I jedni płakali, zżymali się drudzy, śmieli inni, a każdy poglądając na sąsiada ruszał ramiony, bo go miał za dziwaka, bo nie umiał wytłumaczyć sobie, co w innym wzbudzać mogło takie myśli, uczucia! — A Rzym modlił się; bo to była chwila, kiedy z kolei z wszystkich wież kościelnych, z wszystkich dzwonnic klasztorów, dzwony się odzywają na Anioł pański.


IV.

Dla podróżnego co z dalekich stron do nieznanego sobie przybywa świata, pierwsze chwile pobytu są ciężkie. Nuży go nowość, męczy uwielbienie piękności na-