łość, przeszkody, dramat cały — i śmierć na rozwiązanie. — Ale proza go sucha otaczała, brudna proza uliczna, której nawet, jak powszechnemu prawu, poetyczny Rzym ulega. — Wszak pustynie Sahary potrafili spowszednić restauratory i przedsiębiorcy Anglicy i Francuzi, wszak u podnóżka piramid Egiptu przedają wino szampańskie.
Jednej nadziei do życia za mało, zwłaszcza gdy prócz niej nic nie zajmuje, nie nęci człowieka. Jan to uczuł — życie mu ciężyć zaczynało. I klimat Rzymu przywalił go, ucisnął. — Jakiś nieopisany wstręt do ruchu, do pracy, pragnienie spokoju, trzymało go w bezczynności gnuśnej, w pół sennej. Tymczasem wszyscy bogaci uciekali ze stolicy. — Papież wyniósł się z Watykanu na Monte Cavallo, magnaci, bankiery, cudzoziemcy rozjechali po willach, rozsypali nad brzegami morza, poszli szukać chłodu w zakątkach Italji. Nawet artyści młodzi po większej części zbiegli na przedmieścia i wille, bo modele ich, barczyste Antynousy i Herkule, wdzięczne dziewczęta z czarnemi oczyma nie chciały służyć za wzory, wolały spoczywać, na gitarze brząkać, a gdy noc przyszła, na wschodkach domostwa zasiadać, lub po pustych placach Rzymu nieskończone odbywać przechadzki, pod cudowną osłoną przezroczystych niebios, pod skrzydłem wiatru chłodnego. — I pusto było w Rzymie. — Słońce samo w nim mieszkało — i ubodzy. Po placach nie widać powozów ni liberyj kardynalskich, nie słychać turkotu karet poselskich i bankierskich; po ruinach nie spotkasz tego ludu artystów, co z duszą