rozpłomienioną i ołówkiem, chwyta na papier Rzym ze wszystkich stron jego, od strony przeszłości, od teraźniejszości, od poezji i prozy. — Cicho, głucho — kilka krów i kóz pasie się na Campo Vaccino, gitary brzęczą jakby je wiatr poruszał, brzmi piosnka ale półgłosem, nawet Pulcinello uznał, że gorąco i spać się położył. — Sklepiki rzemieślników i antykwarjuszów w pół tylko — jakby senne, jedno otworzyły okno; a stare figurynki bronzowe zielonawej barwy drzemią na półkach zapylone, czekając na Anglików. Cicerone nie łapią po ulicach nikogo, odpoczywają także i chłodzą się opowiadając przeszłoroczne wyprawy. W garkuchniach ledwie znajdziesz maccaroni pływające w oliwie, i nie ma go komu podać, a chcącemu zjeść dziwią się jak osobliwemu zjawisku. W tej porze bowiem Włosi żyją wodą, owocami i snem; i nie pojmują jak drudzy jeść mogą. — Pomimo opustoszenia, Rzym w tej porze według mnie, największe może na podróżnym czyni wrażenie. Nic nie wadzi widokowi jego poważnych ruin, nic nie rozrywa uwagi — ten wiatr spiekły, przechadzający się po stolicy, to głuche milczenie, są nowym wdziękiem dla Romy. — Karnawał ze swemi confetti, ze swym szałem, z wozami, z wrzawą, przykre czyni tu wrażenie, jakby stypa u łoża konającego, stypa szalonych. Nawet Bazylika św. Piotra bez Anglików, coby w niej śniadali, rozpierali się i gospodarzyli, daleko uroczystsza. Nawet milczenie ulic zmarłemu grodowi do twarzy. — Jan spoczywał — czasem tylko, gdy spoczynek go znużył, brał ołówek do ręki, papier i szedł rysować. Przypomniał sobie, że w duszy był artystą, w Rzymie to przypomnieć najłatwiej, a ktoby nim nie był, zostać. Ale nie ruiny przenosił na papier, żywe życie raczej, ile go mógł w
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/33
Ta strona została uwierzytelniona.