Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.

— O! masz słuszność. Co to za szczęście żeśmy krewni!
— Złośnica!
— Powiedzże Paolo, dla kogo?
— Tysiąc razy słyszałaś, a jeszcze chcesz żebym ci powtórzył.
— Powtórz że mi raz jeszcze.
— Ty wiesz Pepita, że starzy bogaci dobrze płacą za takie kwiatki jak ty. Znam dwóch, ale o tem mówić nie potrzeba.
— Chowałeś mnie więc na przedaż?
— O! nie, złośliwy łotrzyku. Co to ty nazywasz przedażą? Będziesz panią, i biedny Paolo przy tobie zażyje wczasu, bo ty o nim nie zapomnisz.
— Mogłabym zapomnieć!
— Prawdziwie?
— Najprawdziwiej! Nadto pamiętam biedne lata dzieciństwa i policzki Paola! — Paolo zaciął wargi.
— To ci się chyba śniło!
— O! — odpowiedziała dziewczyna wzruszając ramiony. — Ale nie cieszcie się przedażą, póki nie weźmiecie pieniędzy.
— Zamknij okno i idź spać Pepita.
— Wstydź się Paolo; noc tak piękna! wszyscy się bawią, wszystkim wolno odetchnąć powietrzem, a mnie...
— Już późno — sucho odrzekł strażnik.
— Mnie się spać niechce. — Paolo mruczał coś jeszcze, gdy z przeciwnej strony ulicy męski głos ozwał się silny, brzmiący, groźny.
— Paolo, ostrożnie! pamiętaj o grzbiecie.
— A! to Lazar — zawołała wesoło Pepita — chodź, chodź na moją obronę. — Paolo drzwi zamknął i usu-