Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.

ogniem. — Naówczas nastrojona jednym tonem płynie wielka pieśń miłości, cudowna — a dla was, dla nas, dla świata — śmieszna. Jak śmieszny pijany, jak niepojęty szalony! Bo wszystko w świecie jest urągowiskiem, jest dziwną sprzecznością, jest walką dwóch żywiołów, dwóch pierwiastków, chłodu i gorąca, szyderstwa i uczucia.
— Paolo powróci jutro, kiedy się zobaczym?
— A! Juanito, alboż wiem; przejdź ulicą, gdy na winnej latorośli w oknie zobaczysz schnącą chustkę białą, to znak, że widzieć się nie możemy. Unikaj Lazara.
— Kto Lazaro?
— Mój sąsiad, inamorato, prześladuje mnie miłością swoją, ale ja go nie kocham. — I dziewczę uśmiechnęło się dziwnie.
— On po litanji gonił za tobą, dodała, ja go wstrzymałam. Szczęściem nie dostrzegł ciebie i nie podsłuchał rozmowy, choć się z tem chwalił.
Śmiech dał się słyszeć tuż blisko — Pepita skostniała od strachu — Jan uczuł na barkach ciężką rękę, która go z urwistego brzegu w Tybr silnie popchnęła. Chciał się zatrzymać i pochwycić niewidomego nieprzyjaciela, ale straciwszy równowagę, potoczył się i padł do rzeki. — Szczęściem woda tu była nie głęboka — pęd jej nie szybki, po mieliznie Jan zamoczył się tylko, ale przelękniona Pepita krzyknęła, i miotając przekleństwy na Lazara, — on to był bowiem, — zawołała przytomna zawsze Janowi.
— Juanito, na prawo i rzuć się na tego zbójcę.
— Zbójca sam się na niego rzuci. — To mówiąc Lazar, już był nad wodą.