czącem spojrzeniem zawinięte pieniądze; — a jutro przyjdźcie dokończyć.
Maledetto niespokojnem okiem zajrzał w dłoń Jana, ten z początku wahał się czy przyjąć pieniądze, ale pomiarkowawszy, ze papier co innego zawierać może — ukłonił się i ścisnął je.
Pepita raz jeszcze spojrzała na niego, a już Andrea za drzwi go wyprowadzał.
W chwili gdy Maledetto stał tyłem do niej, dziewczę przyłożyło do ust rękę i posłało kochankowi pocałunek — niebieski! Potem przyłożyła rękę do serca i westchnęła. Na resztę nielitościwe drzwi się zamknęły.
— Co ona tam wam dała? — spytał z pół uśmieszkiem za drzwiami Andrea. — Pokażcie mi, jam ciekawy.
— Andrea! Andrea! — odezwał się głos Pepity — do mnie!
— Idę, idę! — szybko odrzekł stary niespokojny i rozerwany co miał czynić: czy wracać do Pepity, czy przeprowadzać dalej malarza.
— No! prędzej, idźcie! idźcie — dodał — i nie zamykajcie drzwi za sobą.
Tym sposobem stojąc na progu gabinetu — Maledetto przeprowadził oczyma Jana, przechodzącego szereg sal w rząd za sobą postępujących.
Wybiegłszy na ulicę, obejrzawszy się w koło, Jan rozerwał papier obwijający kilka sztuk złota. Na zmiętym świstku niewyraźnie i szybko nakreślone były, nie wiem czem, słowa: