Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

Już burza zwolna przewaliła się na przeciwną widokręgu stronę i obłoki tylko rzadsze, wpół przezroczyste, rozbite, doganiały szybko przebiegając po niebie wielką chmurę z gromem i błyskawicą rozsiadłą kędyś daleko, — już między przerwami obłoków świeciły uśmiechające się gwiazdki, deszcz zwalniał, wicher ustawał, gdy w ostatnich odbłyskach burzy ujrzeli nasi podróżni przed sobą maleńki nad Tybrem domek biały, obwinięty w topole, sosny[1] laury i zieloną szatę drzew wonnych.
To była tak nazwana Villa artystów, letnie pomieszkanie, puste teraz, ale na imię willi nie zasługujące. Drobny piętrowy domek nad rzeką wzniesiony w klombie drzew, na zielonych murawach, dwie kształtne kolumny wysoko unosiły jego facjatkę trójkątną. W oknach ciemno było i Bernard przywiązawszy konia do balustrady, począł do drzwi się dobijać. Ale nie prędko stara Margareta przelękniona i niedowierzająca, odważyła się mu otworzyć.


XII.

Możnaż opisywać te dnie rajskie, które przepędził Jan w ustronnej willi u Tybrowego brzegu z Pepitą?

Raz w życiu człowieka, raz (lub ani razu nawet) zjawia się coś podobnego. Wielu z ludzi mrze nie doczekawszy, starzeje bez takiej miłości. Ci ludzie są jak kwiaty, którym natura kazała wyrosnąć, tak gdzieś w cieniu głęboko, że na nie ni razu nie spojrzało słońce. I puściły listki żółte do góry i wystrzeliły szukając słońca... ojca, napróżno, i zeschły nie zakwitnąwszy,

  1. Pins d’Italie.