Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.

zmarniały. Po co im było to życie próżnego w ciemnościach bytu? po co wysilenie na wzrost, zbieranie sił na pączek, gdy kwiatu i słońca nie miały doczekać! Biedne kwiaty, biedni ludzie. Znam takich wielu, znam wielu. Całe życie marzyli o ideale, a nie spotkali go nigdy. A gdy nadeszła smutna, ponura jesień, gdy z rozpaczą ujrzeli zniżające się słońce życia, gdy młodość uciekła z próżnemi rękoma, niosąc tylko łzy i westchnienia, pojmijcie jeśli możecie co się z nimi działo. Straszne nigdy! zgniotło ich swoim ciężarem, zrozpaczeni, złamani, padli płacząc po życiu próżnem i ręce drżące wyciągnęli ku wielu pytając: Gdzie zapłata za to? dlaczego drudzy, dlaczego wszyscy szczęśliwsi? dla czegom ja wydziedziczony?...
A świat i niebo spokojne odpowiedziały uśmiechom, szyderstwem. I ci ludzie zeszli jako cienie, jeśli im na starsze lata nie przygrzała serca myśl jaka wielka, szlachetna, coby ich z prochu podniosła i do pracy rękę podała.
Szczęśliwy Jan! Dwa ideały wcieliły się razem dla niego. Ideał gwałtownej, wielkiej, niepohamowanej miłości i ideał marzonej kochanki. Przeczucie dziwne w snach jeszcze młodzieńczych malowało mu Pepitę. Tęż samą kibić drobną, też trzcinowej giętkości ciałko, też dwie piersi czary, toż oczu dwoje czarnych, płomiennych, przyćmionych długiemi rzęsy, też rączęta toczone, wszystko to widział w marzeniu żądzy wprzódy, nim w rzeczywistość posiadł. Jestże na ziemi druga chwila szczęścia tej podobna? A jeśli jeszcze dusza duszy tak odpowiada, tak wtóruje jak ciche echo doliny? jeśli serca tak biją zgodnie jak dwie arterje w człowieku? jeśli z obu stron poświęcenie zupełne bez granic,