Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/92

Ta strona została uwierzytelniona.

Tak szalał biedny starzec. I znowu lud skupiony słuchał ciekawie jego nieporządnej mowy, jak słucha lazzi’ch Pulcinella, jak czyta chciwie rozmowy Paskina i Marforio. Tylko Annunciata jedna łzy miała w czarnych oczach.
Povero! szepnęła. — Jakże on kochał! nie, nie, tylko szaleni tak kochać mogą. — I smutno jej się zrobiło myśląc, że nikt tak jak ten obrzydliwy starzec kochać nie potrafi.
Słudzy Andrea, od dawna biegający za nim, zbliżyli się w tej chwili ku niemu. Dał się wziąć im spokojnie, usypiał powoli łudzącem kołysany marzeniem.
— Aniołku! Pepito! Spij dziecię moje — cicho! — szeptał krzyżując ręce na piersiach, jakby ją tulił do siebie. — Cicho!...


XIV.

Jesień i zima południowych krajów, to jakby płacz ziemi po przeżytej młodości, po jednym uciekłym na łono wieczności roku; — wszędzie natura ma ten perjod spoczynku smutnego, kiedy się wahać zdaje między siłą swą twórczą a siłą zniszczenia, aż się przechyli znowu ku życiu. — I jak te perjody życia ziemi, tak mienia się na świecie co chwila śmierć i życie, dwa wyrazy jednej wielkiej księgi.
Czemuż Pepita sparta o krawędź okienka tak smutnie pogląda w jesienny krajobraz... tak zadumana czegoś, że czasem ją uścisk zbudzić nie może z marzenia? Dla czego teraz nie wystarcza jej tego, co wprzód przepełniało serce: — miłości i rozkoszy? czemu roztargniona zdaje się uchem chwytać z daleka Rzymu głosy, które