Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Podróż do miasteczka.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

nami kobiet, wesołość wzbudzona winem dochodziła do najwyższego stopnia, na jakim jéj przyzwoitość stanąć dozwala. Nareszcie powstali, pan Jan zapłacił kartę, schwycili za kapelusze i wyszli spiesznie. Mnie serdecznie żal było, żem go z oczów stracił, gdy z za drzwi powrócił, jakby czego zapomniał, i zdziwiony ujrzałem go tą razą wprost zmierzającego ku mnie.
— Jak się pan masz — rzekł, podając mi rękę z uśmiechem, — wszak musiałeś mnie sobie przypomniéć?
— Tak jest — rzekłem — i bardzom rad, że go widzę tak zdrowym i wesołym.
— Bo téż w istocie jestem zupełnie zdrów — podchwycił szybko — raz na zawsze opuściły mnie dziwne przywidzenia moje; śmieję się z nich dzisiaj. Byłto skutek trochę miękkiego wychowania i drażliwości zbytecznéj; dobyłem sił, by się przerobić z gruntu, i zahartowałem na nowo. Dobrze mi się tu powiodło, ani śladu tych dzieciństw dawniejszych, o których i pana proszę, byś zapomniał. Może będziesz łaskaw mnie odwiedzić, mieszkam tu w mieście...