Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Podróż do miasteczka.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

początek, zakryte na wieki, opłakiwać wygnanie swoje. Nie byłem wówczas do zbytku pobożnym, alem chwilami czuł popęd, potrzebę kościoła, Boga i religijnego rozczulenia. Przytulałem się naówczas do ołtarza jak w macierzyńskie objęcie ucieka dziecię zmęczone długą zabawą, lub zranione w igraszkach z rówiennikami. Z takiém uczuciem tęsknicy wszedłem raz po nieszporze do katedralnego kościoła; pustką stał ten gmach piękny, i pustka ta była nie miłą, bo mi się zdało, że sam na sam byłem z Bogiem.
Szukałem ołtarza, wizerunku wzroku któryby przemówił do mnie słowy, jakiemi Pan przemawia do sługi swego w naśladowaniu Chrystusa Pana. Nowe obrazy, piękne ale świéże i nieuświęcone wiekiem przybory kościelne, milczały dla mnie, nigdziem nie mógł znaleźć znanéj mi twarzy ciemnéj Częstochowskiéj Bogarodzicy, nigdzie starego krzyża święcącego mnóstwem wotów, znamion wielu cierpień, i modlitw wielu wysłuchanych w tém miejscu... wszystko wydawało mi się nowe, i ręka rzemieślnika lub artysty wszędzie jeszcze nadto była widoczną,