— Słuchajno, Janek, — mówił Maciéj biorąc go za rękę, bo postrzegł roztargnienie chłopca, — na drogę nie wiele ci daję, tak jak nic — nie mamy się czém dzielić w domu, Maciek zrobił, Maciek zjadł.... nie uzbierało się grosza na starość, ale Bóg nigdy głodem nie morzył i śpię spokojnie o jutro... I ty masz ręce, masz głowę, a nie trzeba ci dużo, bylebyś doszedł do miasta, poterminował trochę, chleb znajdziesz łatwo. Idąc Janku, zważaj mi dobrze, z daleka widać ot i ztąd krzyż na wieży kościelnéj, w niego utkwij oczy, i idź, i idź, a trafisz do miasta... Nie wiele się zatrzymuj dla spoczynku, oglądów, z nikim nie wdawaj się w rozmowy i znajomości, z drogi nie zbaczaj, czas drogi, przed wieczorem jednak przy twoich nogach można bezpiecznie być u celu. Chcę żebyś od Boga począł, to ci się poszczęści; nie wstępuj nigdzie, nie zaglądaj do karczmy, nie nocuj w gospodzie, ale wprost zdążaj do klasztoru... koło klasztoru muruje się kościół, tam najprzód przy majstrze Janie popracuj dla chwały Bożéj, nie będzie to czas stracony, i nauczysz się czegoś i nie rozhultaisz i pierwociny swe złożysz w ofierze Chrystusowi. Choć
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Podróż do miasteczka.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.