Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Podróż do miasteczka.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

teczne przyszli, obstąpili go i pouwieszali mu się na szyi, na wpół śmiejąc się, na wpół płacząc, a chłopak jeden co mu sięgał po ramię, chciwemi, błyszczącemi od zazdrości oczyma poglądał na szczęśliwego szepcząc: — Weź mnie z sobą. Janek upadłszy do nóg ojca, uściskawszy matkę, która go długo nie puszczała z objęcia, pocałowawszy braci, kij w rękę uchwycił, i przestąpił próg domowy z bijącém sercem.
Na świecie było jak w raju! prześlicznie, słoneczno, wesoło — do koła kraj się roztaczał górzysty, pełen wiosek, zagród, pełen drzew i zieleni, przezeń biegły mruczące rzeczułki, ciemniały szumiące gaje, a kędyś na widnokręgu w sinéj dali... ciemniała wieżyca kościelna, bielały mury miasta.
Zdawało się jakby umyślnie na powitanie wędrowca wszystko wystroiło się, odświeżyło, umaiło i oblało wonią...
Odwrócił się — rodzice płacząc stali na progu, przed nim świat się uśmiechał. Skłonił się raz jeszcze siwym głowom ojca i matki, i poszedł.
Nigdy jeszcze nie biegł tak skoro, nigdy nie było mu tak lekko, dobrze i wesoło, szeroka dro-