Ścieżką spuścił się z pagórka, przeszedł kładkę na ruczaju... Nad nim właśnie na kamieniu stało dziewczę i chusty prało... Piękne dziewczę, lat piętnaście, złote kosy do stóp, sine oczy jak niezabudki i różowe usta, gdyby otwarty kwiatek, a po nich lata jak ptaszek piosenka. Na niéj koszulka jak śnieg biała i pas jak krew czerwony, ale kibić... objąłbyś ją pierścionkiem aż strach żeby się nie złamała... Podróżny ledwie ją zobaczył, przypomniał sobie zaraz, że nie zawadziłoby popytać o drogę...
— Dzieweczko malinko, rzekł spierając się na poręczy kładki i pożerając ją oczyma... a którędy to do miasta?
— Do miasta? z figlarnym śmieszkiem odpowiedziała śliczna dzieweczka... przed siebie, przed siebie, na prawo, potém w lewo, krętu w prawo, trochę wprost i traficie...
— A nie ma drogi błędnéj?
— O są! i wiele! a czemużeście nie szli gościńcem, kiedy dróg nie wiecie.
— Bo mi tędy weseléj i chłodniéj... A daleko? zapytał usiłując przedłużyć rozmowę...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Podróż do miasteczka.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.