bliżać do miasta, pewien że w niém choć nocą stanie.
Teraz sama mu się droga wskazywała... pełno na niéj ludu wracającego z targowicy, pełno pieszych i wozów, a gwaru, a wesela, a bitwy, a kłótni... Szczęściem nie było czasu przysłuchiwać się i przypatrywać temu wszystkiemu.. A że w ogóle ludzi wesołych było więcéj niż trzeźwych, ich dobra myśl w serce się Janka przelała, i począł dodając fantazyi kłamać przed sobą.
— Po co mi dwie koszul było?.. a tak mi ciążył ten paskudny tłomoczek! mam jednę na plecach, to dosyć! jak się zbrucze, przepiorę ją kąpiąc się w Sobotę w strumieniu... Kamizola! no! kamizola była nie brzydka i pokaźna! oj téj to mi żal, ale to na wieś dobre nie do miasta, zarobię, to se frak sprawię stary... kielnia była zupełnie nic potem, wygięta, wyszmulana jak blaszka... waga to głupstwo... lada kamień i sznurek to i waga... kurta z ojcowskiéj była przerobioną i na jednym łokciu łatana... nie do koloru. Tylko mi książki matusinéj bardzo żal... o! żal! ale taka była stara!
Westchnął za nią, ale gwar go zadurzył i o stracie zapomniał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Podróż do miasteczka.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.