strzegł dobywającego się uśmiechu... wszakże tyle już miał znajomości świata i smutnie nabytego doświadczenia, że jeszcze nie dowierzał wąsom i fajce.
Stary inwalid łagodnie nań wejrzawszy, począł rozpytywać łagodnie.
— Za co to tu ciebie przyprowadzili? Coś ty zrobił?
Janek się rozpłakał, nie chciał już nic mowić, ale wkońcu od A do Z wyspowiadał mu się z całego dnia. Inwalid począł głową kiwać i cmokać, co znowu przypominając drwala, przestraszyło młokosa... nic nie powiedział, fajkę wydmuchnął i wyszedł drzwi zatrzasnąwszy.
W kwadrans wszedł ze starym wąsaczem jakiś poważny mężczyzna w okularach... obejrzał Janka, obmacał, usta wydął, oczy zmrużył, plunął i wypchnął go, w kark mu własną dając ręką, na ulicę.
Janek jeszcze z osłupienia, w które go to dziwne z nim postępowanie wprawiło, nie wyszedł, gdy znowu się ujrzał we wrzątku i gwarze ulicznym. Chciał już wprost iść do kościoła, ale wieży jego za łzami dostrzedz nie mógł.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Podróż do miasteczka.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.