wie, dziewczyna krzyknęła i znikła, marzenie prysło, siniec i ból pozostał... drzwi się przed nosem jego zatrzasły... a w ostatku... co gorsza, gdzieś mu złotówki z kieszeni nie stało!
— A! pomyślał Janek — kiedy tak, znamże ja was teraz, pójdę już prosto do klasztoru do kuma Jana, bylem tylko znalazł drogę... ale gdzie droga?
W cztery strony świata, cztery idą ulice, cztery wiatry świszczą, cztery widać kościoły, cztery światy... znajdźże tu drogę kiedyś mądry... Janek się w głowę poskrobał.
— Ot tobie podróżować po nocy.
Szedł ulicą żebrak stary z lirą, zgarbiony, o kiju, broda po pas, torby po kolana, łeb łysy jak dynia, ale oko zmrużone powiedziałbyś jak u tego drwala, dreszcz przejął chłopca, przecież jak miał pana pytać, wolał swojaka ubogiego i zbliżywszy się grzecznie rzecze:
— Mój ojcze, kędy to droga do kościoła, co to go murują.
— A ot, prosto — rzekł stary i poszedł.
Janek już ruszał, wtém nadszedł ktoś młody,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Podróż do miasteczka.djvu/40
Ta strona została uwierzytelniona.