chy do żołądka, głód odzywa się do brzucha, brzucho do kieszeni przemawia, a w kieszeni jak wymiótł, ani groszaka.
Janek myśli sobie i choć patrzę... co to szkodzi i choć zawącham, toż nie grzech. Przy straganie na ławeczce siedziała opasła kobiécina, jak kufa na któréjby harbuz przykryty, czepkiem położył... robiła se pończochę i mruczała pacierze, była czerwona i opasła, jak gdyby dzień cały jadła... gdy się Janek począł zbliżać uśmiechnęła się, a ten się jéj ukłonił:
— A noć proszę do mnie rzekła, proszę, chodź ino chłopaku. Janek bliżéj przystąpił... kiełbasy, bułki, jabłka! skarby! ani oczów ani nosa od nich nie oderwać, proszą się do gęby! Uśmiecha się chłopiec, i taki się zrobił grzeczny, że drugi raz się ukłonił; a przekupka do niego:
— A no! nie ceremonjujże się jak suczka na przewozie, a chcesz czego, to bierz...
— Mogę? zapytał Janek zdziwiony.
— Po kiegożby to djabła stało? zawołała baba; ot to fryc: gdzieś ze wsi!
Janek począł mędrować, żeby się przekonać jakby to być mogło, żeby tu darmo jeść dawali
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Podróż do miasteczka.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.