i z pomocą żołądka, który argumentów dostarczał, jak jął rozumować, tak doszedł, że wielkie, otyłe kobiéty, nie mogąc już jeść same, straciwszy apetyt, siadają na rynkach dla karmienia drugich i napawania się cudzą rozkoszą choć oczyma. Żołądek się przysięgał, że tak być musiało, rozum nie poprzestał, zostawując to na potém. Dosyć więc dyskretnie wziął Janek kiełbasę i schował do żołądka, wziął bułkę i posłał ją w pogoń za nią, zgryzł parę jabłek... poczém zdjąwszy czapkę z uśmiechem, zabierał się już odchodzić, gdy baba jak była gruba, tak krzyknąwszy ogromnie na całe miasto, zerwała się jak piórko i schwyciła go za czuprynę...
— Stój łajdaku! a cóż to, płacić nie myślisz?
To słowo mrozem Janka przejęło i rozum tu się odezwał:
— A co? było mnie słuchać, nie tego głupiego żołądka.
Zapłacić! czém tu było zapłacić!
— Nie mam grosza, wyrzekł drżący... ale jejmość mnie zapraszałaś przecie?
— A jeść to umiesz! a płacić to nie chcesz!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Podróż do miasteczka.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.