niec wiatrem gnali, dziewczęta leżąc na barkach chłopców, chłopcy z niemi usta w usta, ręka w rękę... hu ha! hu ha!.
— A! daj go katu! — zawołał Janek to nie tak jak u nas w karczmie u Lejbowéj — dziewczęta inne i muzyka i taniec nie taki. Wszedł tylko na próg i spiął się na palce, ktoś go popchnął i znalazł się we środku...
W tém zbliża się do niego niczego Jegomość, w koszuli i kamizoli, w czapce na ucho, wąs do góry, nos jakby go karmazynem wyszywał, pyski mu się śmieją, a czy błyszczą, i ni z tego ni z owego cmok w zęby Janka...
— Co u licha? czy kum, czy znajomy?
A ten go plusg z drugiéj strony.
Janek do czapki bo był grzeczny z natury...
Ten mu w rękę, tka kieliszek nalany i pachnący jak kadzidło, a świeci się w nim trunek jak kamień u pierścienia.
Przypomniał chłopak radę ojca żeby trunku unikał, ale jak tu wszedłszy wysunąć się z karczmy?
— Rybko kochanie, pij... jak mi co dobrego życzysz, jak ci miły stary Grzegorz Łada... sto lat nam żyć i pić, a żonkę i dzieci niech djabli biorą!! ha ha!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Podróż do miasteczka.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.