Odarty, potłuczony, skrwawiony, Janek nierychło oprzytomniał i przyszedł do siebie; jeszcze licho nadało, niewiedziéć skąd coś mu się takiego stało, jakby w nim jednym znalazło się dwóch ludzi — czy się kto zakradł?
Obejrzał się, obmacał, jednym jeden, a we środku wyraźnie gada mu dwóch jakby na komedyi i tak się z sobą kłócą, że rady im nie dać. I jeden Janek i drugi Janek, a tak do siebie nie podobni, jak ranek do wieczora.
— Słuchaj trutniu, mówi piérwszy, dobrze tobie tak — a byłoci ojca słuchać od początku, iść gościńcem prosto, nie zatrzymywać się, nie bałamucić, i wszedszy do miasta, uszy zatknąć i wprost do fabryki!
— Jaki ty mądry! odpowiada drugi Janek, co ja temu winien? toż los, to trafunek, to dola.
— Alboś to nie szukał guza, toś go znalazł!
— Co pleciesz? Ja przecież nie mogłem iść w skwar gościńcem...
— A dziewczyna?...
— Sama mnie zaczepiła...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Podróż do miasteczka.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.