— Nieprawda, tyś się przyczepił do niéj; a drwal? nie głupi ty byłeś?
— On był zły, jam nie głupi...
— A karczma? a przekupki?...
— To oni winni nie ja! w oczy skaczą!..
Drugi Janek począł się śmiać szydersko, kłótnia między niemi się wszczęła na nowo, i jakoś przecie po téj sprawie z dwóch skleił się jeden jak wprzódy.
Miasto ciche było jak wymarłe, kilka lamp gasło kołysząc się w powietrzu, na niebie gwiaździstem świéciły niewygasłe lampy Boże, a na lazurze ciemnym, z prawéj strony ujrzał Janek wieżę i krzyż niedokończonego kościoła.
Oprzytomniawszy podziękował Bogu, że mu wskazał drogę i poszedł...
Teraz myśli sobie: trafię pewnie choć zapóźno trochę... byle brama nie była zamknięta.
Idzie, idzie, z ulicy w ulicę, coraz puściéj, coraz ciszéj, a wieża przed nim rośnie, a dojść do niéj nie można, to w prawo, to w lewo, nie dobić się do niéj za murami, zwyczajnie po nocy, wzdycha i idzie znużony.
Już mu i sił braknąć zaczyna.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Podróż do miasteczka.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.