— Tak późno? Maciéj mieszka w blizkiéj wiosce.
— A! późno wyszedłem z domu, a tylem cierpiał po drodze... puśćcie mnie, puśćcie dla miłości Bożéj, krew leje się ze mnie, głowa pęka, łzy płyną... puśćcie dla miłości Boga, bo umrę na progu!
Powoli furta się otwarła i staruszek z siwą brodą, z latarką, w sukni zakonnéj braciszka, wychylił czoło zdumione, spojrzał na młodego chłopca.
— O mój wielki Boże! zawołał, co ci to jest? cały we krwi, cały w błocie, o téj porze!
I ujął go w ręce silnie, a Janek ledwie na nich spoczął, przytomność i czucie utracił... omdlał na gościnnym progu...
Mnich westchnął, spojrzy nań — o dziwo! przed chwilą młody — Janek miał już włosy siwe, broda mu po pas wyrosła, sześćdziesiąt lat leżało na pooraném czole...
Starym przyszedł do pracy i modlitwy i upadł na progu!
A któż z nas nie był tym Jankiem??
Słuchajcie tatka Macieja!