Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Podróż do miasteczka.djvu/79

Ta strona została uwierzytelniona.
II.

W roku 1829 poszedłem z towarzyszami memi do KK. Bonifratrów; ledwie pod chórem potrafiłem się jakoś wcisnąć w próżnię, którąśmy gwałtem wyrobili młodemi łokciami zapamiętałych dilletantów — staliśmy tam do końca muzyki, a gdy tłum wypływać począł, Eugenijusz, Edward i Romuald poczęli mnie silnie namawiać, żebyśmy zaszli do szpitala, do którego zaraz z kościołka w lewo drzwi prowadziły. Poczynałem wówczas lat ośmnaście, młodym był bardzo i na nieszczęście do zbytku draźliwy; z obawy, żeby mnie za sobą nie wciągnęli i nie zmusili patrzéć na to, co nadto silne uczyniłoby wrażenie na umyśle i tak już rozkołysanym, cofnąłem się aż ku wnijściu, protestując przeciwko temu. Zaczęto się śmiać ze mnie i nazywać tchórzem. W ośmnastym roku, obelg się takich nie znosi, kościelna cisza, którąśmy szanowali, nie dozwala się tłumaczyć, ze ściśniętém sercem poszedłem za niemi, ale postanowiłem wyrwać się od nich i uciec co prędzéj. Maleńkiego wzrostu ksiądz Jacek, przyjął nas u drzwi; byłto jeden z bra-