wiek niegdy zapewne zamożny, dostatni i dobrze wychowany, próżno szukałem w nim zrazu śladów szalu, zdziwiło mnie tylko, że się ciągle ku drzwiom, oknu i po za siebie, jakby z nałogu jakiegoś, oglądał.
Uśmiechnął się do mnie, gdyśmy sam na sam zostali, a że tuż przy drzwiach była ława dębowa, wskazał mi ją i piérwszy usiadł na niéj, widocznie zabierając się do rozmowy. Zaczął ją bardzo po cichu.
— Kogoż mam honor?
Powiedziałem mu, rumieniąc się, moje nazwisko.
— Chciałbym — rzekł kręcąc głową — równie się panu zarekomendować, ale tu zachodzi wielka trudność, rozmaicie mnie bowiem nazywają; ja sam różnie siebie zowię, stosownie do czasu i okoliczności, ksiądz Jacek przezwał mnie nie bez przyczyny Janem Dubeltowym, a więc niech i tak będzie... Gdyby tylko ten łotr nie nadszedł i nie przeszkodził, mógłbym panu o sobie wiele ciekawych rzeczy powiedziéć.
Zdumiałem się, sądząc, że ten wybryk stosował się do księdza Jacka.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Podróż do miasteczka.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.