na morze wypłynąć. Wszakże jéj nic nie brakło? nie wygnałem z domu, nie zapomniałem o jéj potrzebach.
Byłbym wielką zapewne i znaczącą rolę odegrał na świecie, gdyby nie dziwna, chwilowa miękkość, któréj sobie darować nie mogę, a obronić jéj nie umiem. Zbyt zniewieściałe odebrałem wychowanie, tysiące mętów z tego ulepku osiadły na dnie serca, i oczyścić z nich go nie potrafię. Na najwięcéj obiecującéj drodze powstrzymywała mnie i wstrzymuje jakaś skłonność dziwna, chorobliwa... jakaś drażliwość sumienia, która w stanowczéj chwili odbiera odwagę i czyni mnie istotą łzawą, bezsilną, rozstrojoną... Sumienie, opinija, niedorzeczności tego rodzaju, zawadzały mojemu szczęściu, które przecie pierwszym być powinno celem człowieka... innego... to darmo! nie widzę... Bałamucą nas niém, ale to dobre dla ciemięgów, nie dla nas, co się nad te przesądy wznieść umiemy.
— Co waćpan prawisz? co waćpan prawisz nic do rzeczy? — zawołał w téj chwili ksiądz