Kto nigdy nie próbował rzemiosła pedagoga, ten nie pojmie, jak ten chleb na pozór lekki, okupiony być musi wielą przykrościami, i w wielu to cierpieniach człowiek z odrobiną czucia pożywać go musi.
Gustaw do niczego więcej nie zdolny, musiał się chwycić tego sposobu do życia; lecz wkrótce poznał, że spokojniej daleko byłoby pracować rękoma na życie, być rzemieślnikiem bez myśli, niż myślącym człowiekiem, okutym w więzy pedagogji, i gorsze jeszcze więzy drugie, które, korzystając z jego położenia, kuli na niego ludzie.
Naprzód trzeba było protekcji, ogłoszeń, pochwał, żeby dostać nadzieję miejsca. Trzeba było chodzić, prosić, upokarzać się i żebrać prawie, żeby jego pracę przyjęto i zapłacono. Temu żebractwu i upokorzeniu dodawało przykrości dumne przyjęcie ludzi, którzy systematycznie zawsze sobie z góry, bez delikatności postępują z tymi, którzy od nich jakiejkolwiek pomocy potrzebują.
— Przyjdź waćpan jutro, zobaczymy! — odpowiadali protektorowie. A jak przyszło do prezentacji, ileż to wejrzeń i zapytań kolących, palących biednego chłopca. Mama, papa, wuj, ciocia, kuzynkowie i dzieci z kolei, oglądali go jak jaki mebel, który kupić mieli, jak konia ma rynku.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Poeta i świat.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.