Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Poeta i świat.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

nie wypłynie nazwisko przyjęte oklaskami lub szyderstwem.
Gustaw w nocy, w chwilach zapału, pracował dla siebie i dla sławy, w dzień dla pieniędzy. Tłumaczył artykuły gazeciarzom, poprawiał druk słowników, znosił najplugawsze ciężary literackie, żeby tylko żyć i cząstkę życia ulubionej pracy poświęcić. Lecz prędko postrzegł, że jego nadzieje sławy i pieniędzy były marzeniem, jak wszystkie nadzieje.
Napisawszy pierwszą swoją książkę poezji, Gustaw jednego ranka wybrał się z nią do księgarzy.
— Cóż to jest? — zapytał pierwszy, krzywiąc długą bladą twarz swoją, zagryzając usta i ryże zacierając bakenbardy.
— Poezje!
— A! Poezje! — odpowiedział księgarz i zaczął przewracać. — Pan byś to chciał drukować? zapewne swoim kosztem?
— Nie, chciałbym to sprzedać.
— Ja nie mogę być nabywcą, — rzekł krztusząc się księgarz, — zawaloną mam drukarnię słownikami, gramatykami. Poezji teraz nikt nie czyta, a tem mniej kupuje.
Gustaw już brał rękopism pod pachę.
— Jednakże, — rzekł księgarz, — gdybyś mi pan zostawił do przeczytania.
— Najchętniej!