osobistego nieprzyjaciela w drugim księgarzu, z którym walczy, gdzie się tylko spotka, jak pająk z pająkiem, jak szczupak z szczupakiem, każdy z nich utrzymuje, płaci, najmuje dniowo, tygodniowo, miesięcznie, rocznie, jednego z tych genjuszów wałęsających się po świecie i szukających miejsca, który dla niego pisze prospekt, krytykę, dykcjonarz, tłumaczy romans, poezje, algebrę, botanikę, słowem co mu każą, po rublu, dwa i trzy od arkusza według ugody, który gotów za trochę wyższą cenę podjąć się encyklopedji, i sam wychodzące płody swojego dowcipu natychmiast artykułami nadesłanemi z podpisami A. B. C. D. E. F. G. H. i t. d., wynosi pod niebiosa. Bardzo słusznie! bo któżby się domyślił chwalić go, gdyby on zapobiegając obojętności, sam tego nie uczynił?!
Po długich próbach, Gustaw bezsilną ręką rzucił rękopisma o stół i powiedział sobie: będę pisał dla siebie, jeśli świat zechce, niech sam weźmie, nie będę rzucał mu w oczy pracy mojej i napierał się z nią. Lepiej się stało, bo nie wstyd oddać światu swoją duszę, talenta, lecz podle dosyć, przedawać tak siebie po kawałku. I to jest prostytucja.