Twej się fortunie, nie tobie kłaniają.
— A ja w szlafroku! — krzyknął p. Werner, porywając się z kanapy i biegnąc się przebrać, zobaczywszy przez okno świeży kocz czterema pięknemi końmi zaprzężony, zajeżdżający szumnie przed ganek.
— Któż to jest? zawołała pani Ostrowska, nieznajomy ekwipaż. — To gość z daleka!
— Nie rozumiem! — krzyknęła Marynia, przyglądając się powozowi, uśmiechając się do siebie i myśląc: pewno do mnie przyjechał!
Pani Werner prędko kazała pościągać kapki z krzeseł, pył pościerać i zdjąć serwetę od kawy. Lokaje biegli się dowiedzieć, kto to taki? Pan Werner aż dwóch posłał, oba przybyli z wiadomością: — pan Gustaw!
— Poszaleli! czy co? krzyknął stary, kręcąc peruką: pan Gustaw! takim koczem z liberją! takiemi końmi! osły!
Tenże sam głos dał się słyszeć w salonie! — Tobyć nie może, to być nie może! Marja niespokojna trzęsła głową i patrzała w źwierciadło, nieukontentowana tą wiadomością. Pani Ostrow-