tą staruszką była hrabina N., która wygrawszy proces z dziećmi, zapisała mi darem majątek Wasilków.
— Wasilków! krzyknął pan Werner, chwytając się za perukę. — Na Boga! pszenne grunta, rzeka! staw! 40,000 intraty przy dobrem gospodarstwie! E! toś ty bogatszy od nas!
I stał osłupiały. Marja wyszła z pokoju. Pani Ostrowska już Gustawa częstowała tabaczką, pani Werner go ściskała, a pan Werner ruszał ramionami, chodził po pokoju i myślał: — gdybym był wiedział, byłbym tam Franciszka posłał na ratunek.
— A gdzież jest brat Franciszek? — zapytał Gustaw.
— Na polowaniu! — odpowiedziała matka.
Potem rozmowa powolna i żywa, na przemian tysiąc pytań, odpowiedzi, powieści, śmiechu i wszytkiego tam było przez wieczór, póki się nie wtoczył Franciszek ze swojem towarzystwem myśliwskiem. Słychać go było z daleka, a pan Werner był jak na gorących węglach, lękając się, żeby zimnem przyjęciem Franciszek nie obraził nowego bogacza. — Bo — myślał sobie, — kto wie? blady, chudy, może umrzeć bezdzietnie, my najbliżsi krewni! kto wie?! i tak ten samolub już swoje korzyści rachował w szczęściu Gustawa, już myślał jak mu się przypochlebić, już dumał nad wymyśleniem pretensji do niego
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Poeta i świat.djvu/145
Ta strona została uwierzytelniona.