przypadkiem stał się bogatym, ma pół miljona majątku. Bądźże grzeczny dla niego.
— Ożenił się?
— Ej nie, potem ci opowiem, — rzekł ojciec, — idź, idź się przywitaj! tylko serdecznie.
Franciszek, nie w ciemię go bito, skoczył tak namiętnie ściskać braciszka, że mało go nie udusił.
— A! jakem szczęśliwy, że cię widzę! jakże ci zdrowie służy? Utyłeś, zdaje mi się? ślicznie wyglądasz, siadajże, proszę!
— Wszak to ten hołysz, co to był na polowaniu?
— Ten sam hołysz, co moją chartkę zepchnął z kolan; jakiś fanatyk! — odpowiedział p. Trepsza.
— Miljonowy pan! — przerwała im po cichu, przysuwając się pani Ostrowska, — czy nie wiecie? a! to awantura arabska! scena! uratował z pod koni na ulicy jakąś hrabinę, i ta darowała mu ogromny majątek! a! awantura! ktoby się tego spodziewał!
— Jemu? — zapytał p. Trepsza.
— Tak, jemu!
— A! rozumiem! — odpowiedział p. Bonifacy, — musiał... i kiwnął głową, dając do zrozumienia panu Trepszy, z czego to wzbogacenie powstać mogło.
— A! broń Boże! — przerwała pani Ostrowska. — Waćpanowie to zaraz takie niegodziwe
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Poeta i świat.djvu/147
Ta strona została uwierzytelniona.