I coraz ciszej ustała piosnka i westchnienie Marji zakończyło ją, a Gustaw mimowolnie w przeszłość przeniesiony, uniósł się ze łzą w oku w krainę marzeń i w niej zobaczył pierwszy pocałunek i dawną Marję swoję. — Lecz spojrzał tylko — i urok pękł od razu — nie była to Marja z pod bzów kwitnących! Zbliżył się do fortepianu i jedną ręką po cichu zagrał na odpowiedź wesołą pieśń drugą:
Chodź, mój motylu, chodź, mój skrzydlaty!
Zaprzęgnę ciebie! wieź mnie wysoko!
Lećmy na łąki, lećmy na kwiaty.
Gdzie serce zechce, upatrzy oko,
Przez wszystkie nieba, przez wszystkie światy,
Nieś mnie daleko, nieś mnie wysoko!
Marja od pierwszego uderzenia w klawisze porwała się szybko, spojrzała i odstąpiła od fortepianu. Zrozumiała ona dobrze tajemną rozmowę, — poszła do okna i dumać zaczęła.
Teraz w jej sercu kobiecem obudziła się miłość wzgardzona. Póki jej żądał biedny Gustaw, nie była — teraz kiedy ją odpychał, wzrastała ze zgasłych popiołów. — Nie przypuszczam, nie chcę wierzyć, boję się wnioskować, aby podły pociąg do złota kierował sercem, lub postacią uczuć Marji, jeśli w niej uczuć nie było już wcale. Postępowanie jej mogło być tylko zwykłą kobiecej naturze sprzecznością, a trudno też zaprzeczyć, choć smutno wyznać, że przepych i powierzchowność niewiadomym, magne-