łujesz ciszy tego samotnego pokoiku, książek i pracy, bo po nich pożytek zostaje i pamięć słodka, po przyjemnościach świata nudy i fusy, jak dym po zgaśnieniu balowego kandelabru.
Jeśliś jednak nie upadł ani przed kobiecym głosem, ani przed zaraźliwym przykładem twoich przyjaciół próżniaków, ani przed zimnem, zwierzęcem szyderstwem ludzi, którzy nigdy nie mieli i nie czuli w sobie duszy, jeśliś nie upadł jeszcze, ciało przynosi ci księgę dziejów doświadczenia, księgę prawd swoich i powiada:
— Cóż z twojej pracy? chcesz umieć wiele? czyż ta nauka pójdzie z tobą do grobu? Umrzesz, nie wiedząc, co to życie, — umrzesz i wszystko z tobą!
— A imię?
— Imię twoje to nie ty! Jest tobą, póki żyjesz, jak suknia, w której chodzisz, która chodzi, rusza się, żyje, jest tobą prawie, póki jej nie zrzucisz. Imię twoje — suknia! Ono będzie może kiedyś, gdzieś świeciło, lecz cóż ci po tem, gdy ty zginiesz? wartoż tyle pracy dla niczego poświęcać? tyle czasu dla twojej sukni, którą wyłatawszy, nosić ci czasu nie stanie?
— Wszak równie, — odpowiada dusza — wszystkie rozkosze giną z człowiekiem, i twoje giną. Wspomnienie tylko zostaje po ich przejściu, a przejść muszą! Po śmierci cóż mi z twoich rozkoszy?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Poeta i świat.djvu/164
Ta strona została uwierzytelniona.