krew! Zabij mnie, zabij człowieku bez serca, ty, coś mnie męczył lat tyle, dobij nas razem!! dobij! — I chwytała go i darła na nim suknie z rozpaczy. Werner blady, osłupiały, nie miał nawet głosu, żeby wołać o ratunek. Sądził, że zabił córkę, drżał cały i nie wiedział co począć. W tem drzwi się otworzyły i Franciszek wszedł ze swemi nieodstępnymi chartami... stanął.
— Co to jest? kto to? — zawołał.
— Trup twojej siostry — krzyknęła matka — którą on zabił, trup twojej siostry, trup twojej matki, której życie z piersi ucieka, a to trup twego ojca, który wylał krew swoją!
Franciszek, jakkolwiek nieczuły, rzucił się na ratunek siostry i uspokojenie matki. Ojciec jak nie żywy, osłabiony, niemy, leżał na kanapie bez przytomności.
Marja ocuciła się.
— Matko! — zawołała — matko!...
— Chodź, dziecko moje! chodź — odpowiedziała matka — Pójdziem z tobą w świat, pójdziesz z tą raną na czole, z raną zadaną od ojca, pójdziesz go oskarżyć przed ludźmi i Bogiem; niech sam zostanie, niech go sumienie gryzie, jeżeli ma sumienie!
Obydwie szły ku drzwiom. Lecz Werner porwał się z kanapy i drzwi uchwycił.
— Ty... precz — rzekł do córki — ty zostań!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Poeta i świat.djvu/219
Ta strona została uwierzytelniona.