A ja dla nich i w strasznej pożegnania chwili,
Nie miałem w sercu żółci, ni gniewu na twarzy.
Za życia, kiedym oczy ku niebu podnosił,
Kiedym mówił, że cierpię, kiedym ciężko wzdychał
Tłum mnie za szalonego śmiejąc się ogłosił,
A kiedym płakał, — szydził i szydząc odpychał!
Teraz kiedy mi życie, o którem nie prosił,
Długo leżąc na sercu, to serce rozbiło,
Uwierzyli, żem cierpiał! — lecz chcieli bym znosił
I znowu odepchnęli, aby pod mogiłą,
To biedne ciało razem z ich ścierwem nie zgniło!
Tak potępiony w życiu i po zgonie,
Żem cierpiał wiele i uległ cierpieniom;
Żałuję dzisiaj, że nie miałem w łonie
Serca równego ich piersi kamieniom!
Zegnam was wszyscy, żegnam cię, — bądź zdrowa!
Ach, któż mi zamknie skrwawione powieki?
Na czyje ręce upadnie ta głowa?
Żegnam was, żegnam, — może nie na wieki!
Może tam mnie czekają długie szczęścia chwile,
Bo tam dawno nadzieje i serce uciekło.
Może pokój przynajmniej odzyskam w mogile,
A piekła się nie boję, — bo tu miałem piekło!
A kiedy w pół z nudy, w pół z potrzeby wychylił się na ten świat otaczający go, prędko uciekał od niego, niezrozumiany, wyszydzony, rozpaczający. I w takich to chwilach rodziły się poezje, które ten tylko czuje i rozumie, kto w podobnem był położeniu; poezje podobne następnemu urywkowi: