nia się wierzyciela, żeby na świat wytknąć głowę... Pięknie było na świecie... spokojnie, cicho!
Łucja zakryła książką usta, żeby Gustaw jej ziewania nie widział. Dwa dni przesiedziała już w domu, nikt jej nie odwiedził, nie miała z kim pośmiać się, powdzięczyć do kogo.
Nudziła się doskonale.
Gustaw cały był w książce i na drugim świecie. W tem z daleka na drodze pokazał się tuman kurzawy. Łucja podniosła się, rzuciła książkę i wlepiła oczy!
— Ach! — pomyślała — może kto jedzie do nas! dałby to Bóg! Nie... to wóz siana! — odpowiedziała sama sobie i obróciła oczy w inną stronę. I tu pokazał się wśród kurzu czarny punkt dość szybko przybliżający się... Serce jej uderzyło.
— Może do nas! może gość. — I patrzyła chciwie i zdawała się prosić tego czarnego punktu, ruszającego się na drodze, żeby się w jakiego pożądanego gościa przemienił, któryby rozerwał smutną jednostajność dawnego jej życia. I w miarę jak coraz wyraźniejszym stawał się pojazd i konie, niespokojność jej i radość razem rosły. Ale jeszcze nic nie mówiła Gustawowi, który zatopiony w książce, nie widział nic koło siebie.
— Niezawodnie goście! — odezwała się sama do siebie — kocz, trzy konie! otóż się
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Poeta i świat.djvu/237
Ta strona została uwierzytelniona.