był w Grecji, gdzie to biją się z Turkami, był w Stambule, gdzie to te sławne fajki robią. Przywiózł mi fajkę. Był, Pani Dobrodziejko... gdzie to jeszcze? a! we Włoszech, gdzie o ten Rzym cały murowany, był we Francji, to jest w Paryżu, w Anglji, gdzie węglami palą! O to śmiesznie, u nas węgle się już nie palą, a u nich się palą! O to! co to na świecie! Był w Ameryce, to jest, Mościa Dobrodziejko, rychtyk pod nami, pod spodem ziemi, z drugiej strony. I mówi, że tam tak samo jak u nas, tylko cieplej i wężów mnóstwo, a ludzie bywają od słońca tak czarni jak węgiel, jak lokaj pana Marszałka, ten co to go pomalować kazał, żeby po karczmach żydów straszył, to to Pani pod spodem! to to jest!
W czasie tego uczonego monologu, Alfred był widocznie na szpilkach, Gustaw chodził tuląc śmiech w rękawie, Łucja gryzła koniec chustki w zębach. Wreszcie wizyta się skończyła, wszyscy brali się do kapeluszów.
— Nie znam tu nikogo — rzekł Alfred na końcu — i chociaż nie powinienbym się naprzykrzać, przebaczycie mi Państwo, gdy drogą ich ceniąc znajomość, będę prosił o pozwolenie korzystania z niej.
— Bardzo nam będzie miło! — odpowiedział Gustaw.
— Prosimy choćby codziennie, tak miłego gościa nigdy nam dosyć nie będzie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Poeta i świat.djvu/245
Ta strona została uwierzytelniona.