w lesie, zupełnie spokojny, myślą i sercem na drugim świecie. Nieraz Alfred pozwalał sobie w oczy żartować z niego, kończąc żarty obłudnym uśmiechem, uściskiem i spojrzeniem na żonę, nieraz dotkliwiej jeszcze szydził z jego oziębłości przed Łucją.
— Powiedz mi Pani — mówił do niej — czy można żyć z człowiekiem, który o nas nie myśli i nie dba o nas, który żyje na drugim świecie, żyje dla siebie, nie troszcząc się o resztę i towarzyszkę życia zostawując samą jednę na ziemi. Ja na miejscu pani, za wolnegobym się od wszystkich obowiązków uważał; kiedy jedna strona łamie przysięgę, druga nie może jej dochowywać bez dziwacznej śmieszności.
Łucja udawała, że nie rozumie, a Alfred mówił dalej:
— Pani musisz się nudzić śmiertelnie w domu, kiedy nikogo niema?
— Mam książki.
— Te nie zawsze wystarczają.
— A potem, Pan tak często przyjeżdżasz, chociażbym chciała, nie mam czasu się nudzić.
— Bardzo dziękuję — odpowiedział wędrowiec ze swoim wiecznym uśmiechem — lecz proszę mi wytłumaczyć, czy to ma znaczyć, żebym rzadziej bywał?
— Chyba częściej, jeśli się tylko Pan nie nudzi, robiąc taką ofiarę dla prostej wieśniaczki.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Poeta i świat.djvu/249
Ta strona została uwierzytelniona.