— Arkadyjskiej chyba! — dodał Alfred ze zmyślonym uśmiechem, gdyż w istocie w jego duszy nie było żadnego przywiązania do Łucji, tylko kaprys chwilowy. Nudził się na wsi Paryżanin i miał sobie za obowiązek sumienia odpowiedzieć uprzedzającemu obejściu się Łucji, które za wyzwanie uważał. Człowiek ten, jak wszyscy prawie ci, co świat obleciawszy, wracają znudzeni i niekontenci z siebie do rodzinnego kąta, serce swoje po kawałeczku zostawił w Rzymie, Neapolu, Florencji, Wenecji, Paryżu, Londynie, u tancerek, starych księżn i księżniczek i gorzej jeszcze! Bardzo uświatowiony, grzeczny, oświecony, z pamięcią zadziwiającą, ze smakiem do literatury i sztuk nabytym dla mody, był to jeden z tych ludzi, którzy mają powierzchowność niepospolitych, a w istocie ani talentu, ani zdolności; — jeden z tych ludzi, którym natura dała dar naśladowania, którzy napatrzywszy się i nasłuchawszy, przejmują myśli, ton, rozmowę osób wyższego sposobu widzenia i talentów. Ten rodzaj ludzi to ma w sobie osobliwego, że nic własnego nie mając, a cudzem żyjąc tylko, pewną ilość myśli cudzych przywłaszczywszy, czas jakiś łatwo oszukać może pozorem wyższości swojej, lecz gdy się ten zasiłek wyczerpie, wracają znowu do tego, od czego zaczęli, i oszukaństwo ich na jaw wychodzi. — Alfred był wcale miernym
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Poeta i świat.djvu/250
Ta strona została uwierzytelniona.