bajki na Gustawie — mam ja w kieszeni gotową już na nich krytykę.
— Nie krytykę, ale satyrę, — mów proszę — odezwał się Kryptoped. — Krytyka jest na książki, satyra na ludzi.
— To wszytko jedno!
— Nie jedno!
I jak zawsze zaczęła się odwieczna kłótnia o krytykę i satyrę, kończąc się na słowniku Lindego, w kórego jednym tomie obu tych wyrazów nie było.
Ojciec Alfreda nareszcie zaczął się marszczyć na częste syna podróże.
— Mówią — przestrzegał go, — że ty się umizgasz do pani Łucji, to zgorszenie! Juściż ich rozwodzić nie mylisz? to szalenie drogo kosztuje, daj temu pokój!
— A gdzież tam! papo! co też ludzie plotą! — odpowiadał Alfred że śmiechem. — Ja do Gustawa jeżdżę, nie do niej; któż to znów takie domysły robi!
— Chyba, że tak! chyba! no! no! — mówił ojciec i na tem się kończyło.