Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Poeta i świat.djvu/264

Ta strona została uwierzytelniona.

wistości, Gustaw został tak samo, jak był w młodym — tylko z nadziejami, — z nadziejami, których spełnienia już się nie mógł spodziewać, jak drzewo, które rozkwita w jesieni. Pod łysą jego głową wrzały jeszcze nieostudzone wiekiem marzenia, gorzały myśli, paliły się niewygasłe ognie, i chociaż ten wulkan nie buchał już jak w młodości, wewnątrz palił się jeszcze.
— Gdybym życie zrozumiał jak inni — mówił do siebie — byłbym szczęśliwy z Marją w cichym kącie, na małym ziemi kawałku; poświęciłem wszystko duszy, której nie nasyciłem, sławie, której nie otrzymałem, — a życie stracone. Do czegoż mnie doprowadziły marzenia i poezja? do szyderstwa ludzi i gorzkich wspomnień... Chciałem być orłem i podnieść się w górę, lecz nogi moje oblepione były błotem ziemi, skrzydła kałem nasiąkłe, porwałem się i upadłem. Prawdaż to, że każdy człowiek z gorącą duszą, z górną myślą, nieszczęśliwy być musi? prawdaż to, że marzenia są zgubą, że trzeba umieć zastosować się do życia, nie życie do siebie stosować? Prawdaż to, że nienasycenie duszy widzącej niebo nad sobą, jest dowodem wyższego jej przeznaczenia i drugiego życia?
I gorącemi dłońmi przyciskał czoło, w którem ten wir myśli kręcił się bez ustanku, i smutny, opuszczony od ludzi, samotny, wy-