tak wesołą, tak łatwą i płochą, stał smutny i powoli ochłódł z tego zapału, który wrzał jeszcze w jego sercu od chwili pocałunku.
Wtem krok czyjś poważny, pewny, krok stary, mierzony, który już kilka dziesiątków lat przedreptał po świecie, — dał się słyszeć opodal trochę.
Franciszek jak strzała puścił się w przeciwną stronę, a panna Ludwika w drugą: ale uciekając, wpadła na Gustawa i zarumieniwszy się, krzyknęła, nim miała czas uciekać dalej, fryzowana peruka pana Wernera pokazała się o dwa kroki.
— Ślicznie! bardzo ślicznie! — krzyknął natychmiast. — Jak uważam, pan Gustaw nie próżnuje i Ludwika także. — Ślicznie! mospanie! to trochę zawcześnie! Dlatego to te przechadzki wieczorne się odbywają. — Idź mościa panno, zbierz swoje rzeczy i wynoś się z mego domu! — dodał trzęsącym się od gniewu głosem.
— Ale ja, — proszę pana dobrodzieja — odpowiedziała służąca — chodziłam po ogrodzie i na Pana Boga panu przysięgam, że tylko co trafiłam na pana Gustawa, aniśmy dwóch słów nie powiedzieli. — Cóż to za podejrzenie?
— Dość tego, dość tego! powiedziałem i dość! — zawołał pan Werner, trzęsąc czerwoną peruką i stukając kijem. — Idź precz! — Wynoś się z mego domu, z Bogiem, z Bogiem! ani słowa! śliczne rzeczy! Dobrała się para!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Poeta i świat.djvu/33
Ta strona została uwierzytelniona.