Dziewczyna rzuciła mu pod nogi pierścionek i zaczęła płakać rzewnie. On włożył go do kieszeni i chwycił za klamkę.
— To bywajże sobie asanna zdrowa — odezwał się — adje! — I poszedł.
Ale gdzie nas wiatry niosą — pływać musiemy.
Biedna Marynia! ona poszła płakać do swojego pokoju i serce jej biło, bardzo ściśnięte; po takiej rozkoszy taki smutek! Człowiek ze szczęścia w boleść nagle rzucony, jak naczynie z zimnej do gorącej wody, pękać musi, lub cierpieć mocno. — Ona strasznie cierpiała.
W oknie swego cichego pokoju, przez które świecił księżyc, z tym samym bukietem w ręku, co był pośrednikiem pocałunku Gustawa, stała, patrzyła na niebo i płakała biedna. A słowik śpiewał, a Franciszek świstał, a pan Werner burczał pod nosem, a Ludwika pokutowała za wszystkich.
Nagle pomyślała Marynia.
— To być nie może! to być nie może!
I porwała chustkę na szyję i pobiegła do pokoju Gustawa. Gustaw leżał i płakał.