Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Poeta i świat.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.
VII.
I jeszcze pożegnania i jeszcze modlitwy.
Samem swą własną ręką tę winnicę sadził,
Aby jej był ani zwierz, ani zły ptak szkodził.
Polewałem, żeby jej słońce nie suszyło,
Nakrywałem, żeby jej zimno nie mroziło,
A kiedy mnie najlepsze miały potkać gody,
Nie wiem co za zły człowiek oberwał jagody?
Kochanowski, Ks. I. Pieśń XII.

Gdy mu z oczu zniknął dom, od którego się jeszcze nigdy nie oddalał Gustaw, nie mogąc się obejrzeć, bo tylko górę piasczystą widział za sobą, smutny zapłakał jeszcze, bo umiał płakać. I mogiłę rodziców, i kochankę, i miejsce, do którego serce jego dziecinne przyrosło, wszystko porzucał, a do niczego nie dążył, nikt go nie czekał i jedno serce, które go kochało, zostało już za nim daleko!
Przypomniał sobie Boga i modlił się z ufnością dziecinną, żeby kiedy jeszcze powrócić w tę stronę. Nie chciał i nie mógł nawet myśleć, że nigdy tu już nie będzie, bo nigdy jest to najstraszniejszy wyraz i myśl pod słońcem, którejby potężnego znaczenia objąć nie mogło serce i oko młodej duszy. Trzeba zdaleka porzucić za sobą życie i stanąć wysoko, żeby ten straszny i wielki obraz w całości pojąć. — Nigdy, jest to gorzej niż śmierć, bo za śmiercią jest jeszcze ewangieliczne: do zobaczenia, — za tym strasznym wy-