Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Poeta i świat.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

waszą poznać z daleka, po barwie i kroju! Wyrwał was rodzinnym stronom, z lodów pod pożary, z płomienistego nieba pod śniegi poprzenosił — gospodarz i pan ziemi! I nic niema jak było — wszędzie znać rękę ludzką, jak na sukni myśliwca łapy niedźwiedzie.
Zimne stworzenia! zrobili sobie z ziemi klatkę wymierzoną, obejrzaną, zamkniętą, znajomą, w któjej niema już ani nowego kątka, ani nadziei znalezienia rzeczy niewidzianej, nowej, nieznajomej! O jakże się ziemia zestarzała od tych poetycznych czasów, od początków empiryzmu nauk, które podobniejsze były do pięknego marzenia, niż do metodycznego wykładu!
Wówczas jeszcze żyły na niej gryfy, smoki, cyklopy, pigmeje; pelikan dzieci karmił piersiami, feniks odradzał się na stosie, w grobach mieszkały duchy, w drzewach hamadriady, Wezuwjusz był kuźnią Wulkana, gwiazdy rodziły się z ludźmi i prowadziły ich losy po niebie, kwiaty były jak narcyz wspomnieniem, jak lotus tajemnicą, strumienie istotami, kamienie i zwierzęta miały ludzkie dusze! O piękne czasy wiary! o poetyczne wieki ziemi! gdzieżeście się podziały!?
Zasypały was techniczne słowa bez znaczenia, formy blade i wycieńczone, rozkazujące przyrodzeniu to rodzić, a tego nie rodzić. Wszystko odrzucili ludzie, jak ten, co rozkosznie marząc we śnie, obudziłby się umyślnie i nie chciał