Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Poeta i świat.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

wstydu i niewinności? — suknię ciasną nieruchomego dzieciństwa, z jej łez tak drogich — płyn słono-gorzki, z jej uśmiechu — poruszenie muszkułu zygomatycznego, z jej miłości — popęd zwierzęcy, z jej uścisku — szał, z jej pocałunków — zetknięcie dwóch tkanek[1], a z najdroższej rozkoszy — prostą funkcję normalną! — O mędrcy! oddajcie mi świat poety, ludzi dawnych, dawne dzieciństwo i błędy, urojenia i marzenia, a weźcie sobie wasze prawdy zimne, które przy wolnym ogniu wypalają wszystko z człowieka i zostawują go na szkielecie świata, szkieletem bez duszy, z cyrklem w ręku, teleskopem przed oczyma — a z rozpaczą w sercu!

Popsuli ludzie wszystko, nawet rzeczy najmniej im podległe, najtrudniejsze do zepsucia, nawet ten czas nieruchomy i niepożyty, który zdawał się nie zależeć od nich. — Bo dawniej nie było godzin i minut; były dnie, ale dnie nie były równe jak dzisiaj; były lata, ale lata były dłuższe i krótsze; póty, póki człowiek nie wymyślił sobie pokrajać czasu, pomierzyć go jak ziemię, na której siedzi, i podzielić między ludzi po równej części. Dawniej godzina godzinie, chwila chwili, rok latu nie był równy; smutnemu długi, krótki wesołym, dla niego miał sto godzin, dla nich był tylko chwilą. — A człowiek nie chciał tego; on powiedział: godzina

  1. Tissu erectile.